Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

102 dni gehenny Arcturusa

32 883  
262   24  
Dziób statku co chwilę wystrzeliwał w górę podrywany przez ogromne fale, by już kilka chwil później gwałtownie spłynąć po ich grzbiecie. Sztorm ani na chwilę nie chciał ustąpić i dać odpocząć zmęczonym marynarzom. Z całych sił żywioł próbował zatopić okręt z prawie setką istnień na pokładzie.

W tej chwili wszystkie oczy zwrócone były na samotną sylwetkę mężczyzny stojącego na zalewanym morskimi falami pokładzie. Od jego precyzji zależał los statku i znajdujących się na nim rybaków. Deszcz zalewał oczy, a wiatr próbował porwać z pokładu. Obwiązany linami śmiałek przeżegnał się i wyciągnął dłoń z pistoletem.

Rybacka potęga

Niewiele osób zapewne wie, że jeszcze kilkanaście lat temu Polska była jedną z największych potęg rybołówstwa morskiego. Powiązać to można z bardzo dobrze rozwiniętym przemysłem stoczniowym, który produkował liczne oraz nowoczesne okręty. Stopniowo polska bandera pojawiała się na Morzu Północnym, Atlantyku, Pacyfiku, żeby pod koniec lat 90. być znaną i szanowaną na wszystkich morzach i oceanach. Nie stało się to jednak momentalnie i w bezpiecznych i wygodnych warunkach. Dane statystyczne podają, że w latach 1945 - 2000 w samej flocie rybackiej zginęło 470 członków załóg rybackich.


Wiązało się to też z długą rozłąką. W czasach, gdy samoloty nie były popularnym środkiem transportu, telefony komórkowe nie istniały, a łowiska były daleko na innym kontynencie, życie rybaka wiązało się z wielomiesięczną rozłąką z rodziną. Każdy jednak z tych odważnych ludzi zdawał sobie sprawę z ciężkiego życia na pokładzie przetwórni.
29 stycznia 1946 roku powołana została spółka państwowa Dalmor, mająca na celu połowy morskie. Pierwszym statkiem firmy był Kastor, który swoją banderę podniósł w Anglii. Do 1948 roku polska bandera powiewała na masztach jedenastu okrętów, wszystkie zostały przekazane w ramach United Nations Relief and Rehabilitation Administration, UNRRA (z ang. Administracja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy). W czasach największej prosperity spółka posiadała ponad 70 jednostek i zatrudniała 7,5 tysiąca osób.

"Arcturus"

W 1977 roku w stoczni im. Lenina w Gdańsku zwodowano traweler-przetwórnię typu B-414. Była to nowa jednostka firmy Dalmor, GDY-340 Arcturus. Okręt liczył sobie 90 metrów długości, 15 szerokości, zabierał 77 osób załogi. Szybko dołączył do flotylli i rozpoczął swoją pracę na wszystkich morzach świata.


W swój pamiętny rejs wyruszył w sierpniu 1983 roku. Za cel miał łowiska na Falklandach. Jak zwykle zaraz po wyjściu w morze, kapitan zawołał oficera i poprosił o zadbanie o ich bezpieczeństwo. Sprawdzenie sprzętu to tylko jeden z wielu obowiązków, które musiały być sumiennie przestrzegane. Równie ważne były także te "niepisane" zwyczaje, jak choćby poprzedzanie pierwszego wyciągu (pierwsze zrzucenie siatki do łowienia ryb w morze) chlebem i solą. Drugi oficer przeżegnał się i poprosił o Bożą opiekę. Pomimo głębokiego komunizmu, religijność wśród polskich marynarzy była bardzo pielęgnowana. Po poproszeniu o spokojny, ale i bogaty rejs, w ruch ruszały butelki. Pierwszy wypity kielonek koniecznie musiał upaść na pokład i się stłuc. Każdy z obecnych uważnie na to patrzył, wierząc, że ma to moc wróżenia przyszłości ich wyprawy. Potem należało osuszyć postawione przez Starego szkło. Statki przetwórnie były tak konstruowane, aby były samowystarczalne i mogły jak najdłużej łowić bez konieczności zawijania do portu.


Niestety podczas któregoś z kolei przejścia przez łowisko na Arcturusie nastąpiła awaria silnika. Urwał się wał korbowy, w wyniku czego statek utracił możliwość samodzielnego pływania. Kapitan Hieronim Izdebski przez radio poprosił o hol pływające obok pozostałe statki Dalmoru. Podpłynął do niego Tukan i wspólnie dopłynęli do portu w Montevideo, w Urugwaju. Tam Arcturus czekał na polski holownik pełnomorski Koral, aby wspólnie ruszyć w rejs przez Ocean Atlantycki.

Przez ocean

Po przerzuceniu holu i zabezpieczeniu lin mały siłacz włączył silniki. Lina wisząca do tej pory luźno pomiędzy statkami teraz napięła się i Arcturus ruszył, sunąc śladem holownika. Długość holu wynosiła 2000 m. Powoli płynęli Oceanem Atlantyckim kierując się w stronę Zatoki Biskajskiej, leżącej przy północno-zachodniej części Hiszpanii. Wtedy też zaczęły się problemy. Na horyzoncie pojawiły się zwiastujące pogorszenie pogody ciemne chmury. Sztorm zagrażał uzależnionemu od holownika Arcturusowi. Coraz większe fale raz za razem powodowały niebezpieczne napinanie się liny holowniczej. Marynarze co chwilę nerwowo na nią zerkali, modląc się, aby wytrzymała. Niestety sztorm nabierał mocy. Oficerowie zgromadzeni na mostku z wszystkich sił walczyli o utrzymanie połączenia z małym stateczkiem przed nimi. W pewnym momencie statek porwany został do góry przez ogromną falę. Szarpnięcie spowodowało to, czego każdy się obawiał - lina pękła. Arcturusem ponownie rzuciło, podobnie jak to dzieje się, gdy nagle puści się naprężoną linę, którą ktoś z drugiej strony trzyma. Rozpoczęła się walka o utrzymanie prawidłowej pozycji, dziobem do fal. Gdyby statek został przekręcony, najprawdopodobniej szalejący żywioł z łatwością by go pochłonął.


W międzyczasie załoga holownika nie próżnowała. Każdy statek wyposażony jest w rzutki. Jest to rakietka z cieniutką linką, którą wystrzeliwuje się w kierunku drugiego statku. Gdy opadnie na pokład, załoga przywiązuje linkę, następnie po niej przeciągana jest odrobinę grubsza lina i tak kilka razy. Na końcu przeciąga się sprężystą, ciężką linę holowniczą. Proces ten nie jest zbyt trudny do przeprowadzenia na spokojnym morzu. Jednak w sytuacji, gdy rozszalała woda rzuca okrętem, a porywisty wiatr prawie zrywa z pokładu, nie należy to do prostych czynności. Załoga Arcturusa wpatrywała się w sylwetkę holownika, z którego raz za razem wystrzeliwane były rakietki. Pierwsza chybiła celu, druga również, podobnie trzecia. Los nie sprzyjał strzelającemu. Holownik wystrzelił cały swój zapas, lecz ani jedna rakietka nie trafiła w dwa razy większą jednostkę.

Strzał

Podobny zestaw znajdował się na pokładzie Arcturusa. Zgodnie z przepisami, pieczę nad nim sprawował drugi oficer. Przepisy jednak swoje, a życie swoje. Dalmor, podobnie jak każda firma w tamtym okresie, nie inwestował w przeszkolenie oficerów z użycia tego sprzętu. Prawda była taka, że na pokładzie przetwórni nikt nigdy nie strzelał rzutkami, może kilka razy widziano sam zestaw, nierozpakowany, była to jednak zbyt droga rzecz, aby na niej ćwiczyć.
- Heniek! Nie ma innej rady - odezwał się kapitan do stojącego obok oficera. - Idź i strzelaj!
Oficer zdawał sobie sprawę, jakie są szanse powodzenia tego rozkazu. Jednak ktoś to musiał zrobić i to był właśnie on. Poprawił sztormiak, wyciągnął zestaw rzutek i szykował się do wyjścia na pokład.
- Poczekaj! - Usłyszał głos jednego z kolegów. - Łap linę.
Marynarze obwiązali go w pasie, zabezpieczając na ile mogli przed ewentualnym zmyciem z pokładu. Wylądowanie w wodzie podczas sztormu, przy niedziałającym silniku i tak daleko od brzegu było pewną śmiercią, nie było szans, aby człowiek przeżył w takich warunkach.


Tak zabezpieczony drugi oficer ruszył na dziób okrętu. Deszcz siekał po odsłoniętej twarzy, pokład raz wybijał się do góry, raz stromo spadał w dół. Dodatkowo na nieszczęście woda zaczynała wygrywać ze sterem, powoli przekręcając statek burtą do fal. Nie było zbyt wiele czasu, należało się śpieszyć.
Drugi oficer kurczowo trzymając się barierek i wszystkiego, co mogło zapewnić mu odrobinę stabilności, podszedł na sam dziób. W oddali widział sylwetkę holownika, który specjalnie uruchomił całe oświetlenie, aby tylko ułatwić celowanie strzelcowi.
Zapierając się o barierkę wyciągnął pistolet i nałożył rakietkę. W zapasie były jeszcze dwie - w tych warunkach tylko dwie.
- To chyba powinien być kąt 45 stopni - mruknął pod nosem, celując w stronę holownika. Następnie przeżegnał się i ze słowami "Boże dopomóż" wystrzelił.
Były to jedne z najdłużej trwających sekund w życiu załogi Arcturusa. Wszyscy na mostku pilnie śledzili tor lotu pocisku. Ten początkowo wzniósł się do góry, zatoczył łuk i skierował się w stronę holownika. Trajektoria lotu została wygięta przez wiatr, jednak ostatecznie trafiła dokładnie tam, gdzie miała - na pokład drugiego statku, między maszty. Znajdująca się na nim załoga rzuciła się, aby przywiązać ją jak najszybciej, wiedząc, że każda chwila jest na wagę złota. Jednocześnie drugi oficer nerwowo zerkał na szpulę z cieniutką linką, która w błyskawicznym czasie rozwijała się i rozwijała.
Nie wytrzyma - pomyślał - zaraz skończy się zapas, linka napnie się i pęknie.
W myślach już szykował się do ponownego strzału. Szczęśliwie jednak linka wytrzymała napór wiatru i fal. Stopniowo została ściągnięta, a następnie po niej podano odrobinę grubszą linę. Gdy już ta była na pokładzie, wszyscy odetchnęli z ulgą. Kurs został wyprostowany, a solidna lina holownicza wisiała pomiędzy statkami. Drugi oficer zamknął pudełko z rzutkami, wrócił na mostek i wśród poklepywań kolegów z załogi dopiero zdał sobie sprawę, czego dokonał.

Jeszcze nie koniec


Hol wytrzymał sztorm i udało się dotrzeć obu statkom na redę w Vigo. Nieszczęśliwie w tym samym okresie przetwórnia uszkodziła antenę i utraciła łączność radiową z krajem. Gdynia, znając trudną sytuację rybaków, podała w oficjalnym komunikacie, że GDY-340 Arcturus zaginął lub zatonął, i wiadomość ta została powtórzona przez lokalne media. Wśród bliskich, oczekujących na powrót żeglarzy, zapanowała żałoba.
Dopiero po trzech dniach milczenia udało się ponownie nawiązać łączność z krajem.
Powrót statku do Gdyni trwał 102 dni i szczęśliwie zakończył się w porcie, a nie wśród morskich odmętów. W prasie pojawiły się kolejne artykuły, tym razem zatytułowane "102 dni gehenny Arcturusa".

Dalsze losy

Arcturus pływał do 1992 roku, kiedy to został wycofany z eksploatacji. Holownik Koral służył we flocie Polskiego Ratownictwa Okrętowego do 2010 roku. Potem został sprzedany włoskiemu armatorowi.
W 2012 roku Dalmor sprzedał swój ostatni statek DALMOR II. Pozbyto się również nieruchomości, a sama spółka stała się częścią Polskiego Holdingu Nieruchomości. Na tym zakończyła się 66-letnia przygoda z morzem.

Arcturus Lokalizacja połowów polskiego rybołówstwa w poszczególnych rejonach wszechoceanu w latach 1945-1998 (wg. B. Draganika)
Źródła: 1, 2, 3 oraz:

- Wspomnienia drugiego oficera z floty rybackiej przedsiębiorstwa Dalmor
- Wspomnienia M. Starosty, wieloletniego pracownika przedsiębiorstwa Dalmor
- Wiesław Blady, Polska flota rybacka w latach 1921-2001, wyd. Morski Instytut Rybacki, Gdynia 2001

Oglądany: 32883x | Komentarzy: 24 | Okejek: 262 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

26.04

25.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało