Wracam sobie wczorajszym popołudniem ze Wschodu (Przemyśl) na Bliski Wschód (Tarnów). Autostradą, bo nieco mi się spieszyło. Deszczyk zaczął rosić, wiec zdjąłem trochę gazu - moje autko jest wiekowe, pozbawione wszystkich ABS, UPS, DHL i w ogóle elektroniki wszelakiej (poza zapalniczką i niedziałającym radiem). W związku z tym po lewej zaczęły przelatywać koło mnie sznurkiem nieco nowsze samochody, którym takie warunki niestraszne- kontrola trakcji, USB i te sprawy. To nic nie spieszę się, a ambicji sportowych w mojej stare terenówce nie mam. Niech lecą. Deszczyk nieco przybrał na sile, (lecą) przerodził się w deszcz, a później w ulewę. Po chwili przede mną pojawiają się światła stopu, awaryjne robi się gęsto, co pozwala mi podejrzewać, że komuś umiejętności nie stało/elektronika nie wyrobiła i piznął. A tu niespodzianka: nikt w nic nie przywalił tylko wszyscy kierowcy jak jeden doszli do wniosku, że nie. W deszczu to oni nie będą jeździć, więc po hamulcach i na pas awaryjny na malutki postój. Nosz cholera. Co to za kretyni. O tym, że wcześniej (i później też) pod prawie każdym mostem/przejściem/kładką pas awaryjny był zapchany samochodami przeczekującym deszcz nawet nie wspomnę. Kierowcy za pięć groszy, kuffa!
--
Nie kłaniaj się kurduplowi: nigdy nie ukłonisz się wystarczająco nisko, a z wysiłku możesz dostać wylewu