że zgniję w pierdlu.
Taką obietnicę dziś otrzymałem.
Zatem proszę miłosiernych bojowników i bojowniczki o wsparcie w postaci paczek z cebulą, fajkami i mydłem w płynie (chyba nie trzeba wyjaśniać dlaczego nie w kostkach).
A było to tak:
Kierowany żądzą konsumpcji pojechałem do Lidla (bo był po drodze, nie żebym jakąś szczególną sympatią go darzył). Parking jaki jest, to chyba każdy wie, siatka uliczek gdzie parkuje się prostopadle. No to po krążeniu przez chwilę i polowaniu na miejsce blisko wejścia, nagle jest, nawet dwa miejsca są.
Zaparkowałem grzecznie, chwilę się pomotałem szukając portfela z kartami (to prawie jak kobiety ze swoimi torebkami, wiadomo, że coś tam jest, ale znaleźć to sztuka, zresztą objętość kobiecej torebki przewyższa objętość wnętrza mojego wozidełka), znalazłem, wysiadłem, dumnie pilotem cyknąłem i już ruszałem żądny zakupów, a tu: DUP.
Dźwięk charakterystyczny, nie do pomylenia, nikt nie odpalił petardy ani racy. Po prostu ktoś wjechał w tył mojego kochanego (z konieczności) samochodziku.
W tył zwrot, i pierwsze co robię to szacuję obrażenia, tfu, straty. U mnie źle nie jest, rozbite szkła z tyłu po prawej, atrapa zderzaka pęknięta i błotnik trochę pogięty. Systemowo włączył mi się kalkulator i po dwóch-trzech sekundach oszacowałem całość na jakieś 400-500 zł (oczywiście u znajomego pana Mietka).
Standardowo czekam aż kierowca tej lymuzyny (BMW 325 - rocznik do ustalenia metodą datowania rozpadu C45) wysiądzie, powie dzień dobry, przeprosi, da swoje ubezpieczenie, podpisze oświadczenie, uściśnie dłoń itd.
Ale nie, wyskoczył nastolatek cierpiący chyba jednocześnie na ADHD, zespół Tourette'a, pląsawicę Huntingtona i autyzm - ten dlatego, że nie reagował na nic co się do niego mówiło.
Na dzień dobry zarzut, że ja wycofałem "znienacka" i to moja wina, naprawa błotnika w jego ukochanej beemwicy jest więcej warta niż ta kabaryna i zgniję w pierdlu, bo nie wiem kim jest jego ojciec.
Rzut oka na "limuzynę" faktycznie wyjaśnił co nieco. Nie wiem czy koncern z Monachium specjalizuje się w produkcji samochodów opartych na szpachli, ale tu wyszło, że tak. W sumie niewielka stłuczka spowodowała, że gościowi praktycznie cały błotnik się posypał, aż do słupka, zderzak odpadł i wszystkie światła poszły.
No i tu dochodzi do bezpośredniej konfrontacji. Facet wymachuje rękami i popycha mnie, jak uczniak, oburącz, raz za razem, do tego bez przerwy wydziera się, że zgniję w pierdlu, że nie wiem kim jest jego ojciec, itd., kilka razy sobie odpuściłem, ale w końcu mu przywaliłem.
Wiem, że nie powinienem, jestem nauczycielem, sytuacji, gdy powinienem dać w ryj są tysiące w czasie roku szkolnego, ale nie mogę. Tu gościu miał pecha, rok szkolny się kończy, to nie było w szkole, nie jest moim uczniem, wszystko było monitorowane.
Nie wiem czy to przez prace remontowe, czy intensywne poruszanie myszką, czy też zwyczajną masturbację to wyszło na to, że mimo wstrzymywania ręki gostek padł. Bardzo szybko się podniósł, ale przynajmniej zaczął trzymać dystans i nie pluł mi prosto w twarz.
Policja przyjechała bardzo szybko (jak na filmach). Na dzień dobry facet dostał 300 zł mandatu i 2 punkty, potem razem udaliśmy się do sklepu żeby nagranie z monitoringu obejrzeć. Pełen szacunek dla policjantów, bo przez te 50 m krzyki gościa że ich pozwalnia z pracy, ja pójdę siedzieć, wytrzymali bez reakcji.
No i na koniec: dostałem protokół, gdzie jasno jest napisane, że gostek jest winien (kurde, wymienię sobie całe tylne zawieszenie z tego ubezpieczenia), drugi, gdzie "fizyczna konfrontacja" moja i faceta została zaprotokołowana, ale nie stwarza zagrożenia zdrowia i życia. Nagranie z monitoringu dzięki uprzejmości Pana T. mam na dysku.
No i na drugi koniec: w drodze powrotnej - wtedy już definitywnie dowiedziałem się, że zgniję w pierdlu, groźby wobec policjantów jakoś zniknęły, no a policjanci chyba mieli poczucie humoru - ja mogłem pojechać, a facio musiał lawetę kołować, bo przez ten rozwalony przód uznali, że samochód nie nadaje się do ruchu.
No i koniec końców: Nie dowiedziałem się kim jest ojciec tego osobnika. :<
Taką obietnicę dziś otrzymałem.
Zatem proszę miłosiernych bojowników i bojowniczki o wsparcie w postaci paczek z cebulą, fajkami i mydłem w płynie (chyba nie trzeba wyjaśniać dlaczego nie w kostkach).
A było to tak:
Kierowany żądzą konsumpcji pojechałem do Lidla (bo był po drodze, nie żebym jakąś szczególną sympatią go darzył). Parking jaki jest, to chyba każdy wie, siatka uliczek gdzie parkuje się prostopadle. No to po krążeniu przez chwilę i polowaniu na miejsce blisko wejścia, nagle jest, nawet dwa miejsca są.
Zaparkowałem grzecznie, chwilę się pomotałem szukając portfela z kartami (to prawie jak kobiety ze swoimi torebkami, wiadomo, że coś tam jest, ale znaleźć to sztuka, zresztą objętość kobiecej torebki przewyższa objętość wnętrza mojego wozidełka), znalazłem, wysiadłem, dumnie pilotem cyknąłem i już ruszałem żądny zakupów, a tu: DUP.
Dźwięk charakterystyczny, nie do pomylenia, nikt nie odpalił petardy ani racy. Po prostu ktoś wjechał w tył mojego kochanego (z konieczności) samochodziku.
W tył zwrot, i pierwsze co robię to szacuję obrażenia, tfu, straty. U mnie źle nie jest, rozbite szkła z tyłu po prawej, atrapa zderzaka pęknięta i błotnik trochę pogięty. Systemowo włączył mi się kalkulator i po dwóch-trzech sekundach oszacowałem całość na jakieś 400-500 zł (oczywiście u znajomego pana Mietka).
Standardowo czekam aż kierowca tej lymuzyny (BMW 325 - rocznik do ustalenia metodą datowania rozpadu C45) wysiądzie, powie dzień dobry, przeprosi, da swoje ubezpieczenie, podpisze oświadczenie, uściśnie dłoń itd.
Ale nie, wyskoczył nastolatek cierpiący chyba jednocześnie na ADHD, zespół Tourette'a, pląsawicę Huntingtona i autyzm - ten dlatego, że nie reagował na nic co się do niego mówiło.
Na dzień dobry zarzut, że ja wycofałem "znienacka" i to moja wina, naprawa błotnika w jego ukochanej beemwicy jest więcej warta niż ta kabaryna i zgniję w pierdlu, bo nie wiem kim jest jego ojciec.
Rzut oka na "limuzynę" faktycznie wyjaśnił co nieco. Nie wiem czy koncern z Monachium specjalizuje się w produkcji samochodów opartych na szpachli, ale tu wyszło, że tak. W sumie niewielka stłuczka spowodowała, że gościowi praktycznie cały błotnik się posypał, aż do słupka, zderzak odpadł i wszystkie światła poszły.
No i tu dochodzi do bezpośredniej konfrontacji. Facet wymachuje rękami i popycha mnie, jak uczniak, oburącz, raz za razem, do tego bez przerwy wydziera się, że zgniję w pierdlu, że nie wiem kim jest jego ojciec, itd., kilka razy sobie odpuściłem, ale w końcu mu przywaliłem.
Wiem, że nie powinienem, jestem nauczycielem, sytuacji, gdy powinienem dać w ryj są tysiące w czasie roku szkolnego, ale nie mogę. Tu gościu miał pecha, rok szkolny się kończy, to nie było w szkole, nie jest moim uczniem, wszystko było monitorowane.
Nie wiem czy to przez prace remontowe, czy intensywne poruszanie myszką, czy też zwyczajną masturbację to wyszło na to, że mimo wstrzymywania ręki gostek padł. Bardzo szybko się podniósł, ale przynajmniej zaczął trzymać dystans i nie pluł mi prosto w twarz.
Policja przyjechała bardzo szybko (jak na filmach). Na dzień dobry facet dostał 300 zł mandatu i 2 punkty, potem razem udaliśmy się do sklepu żeby nagranie z monitoringu obejrzeć. Pełen szacunek dla policjantów, bo przez te 50 m krzyki gościa że ich pozwalnia z pracy, ja pójdę siedzieć, wytrzymali bez reakcji.
No i na koniec: dostałem protokół, gdzie jasno jest napisane, że gostek jest winien (kurde, wymienię sobie całe tylne zawieszenie z tego ubezpieczenia), drugi, gdzie "fizyczna konfrontacja" moja i faceta została zaprotokołowana, ale nie stwarza zagrożenia zdrowia i życia. Nagranie z monitoringu dzięki uprzejmości Pana T. mam na dysku.
No i na drugi koniec: w drodze powrotnej - wtedy już definitywnie dowiedziałem się, że zgniję w pierdlu, groźby wobec policjantów jakoś zniknęły, no a policjanci chyba mieli poczucie humoru - ja mogłem pojechać, a facio musiał lawetę kołować, bo przez ten rozwalony przód uznali, że samochód nie nadaje się do ruchu.
No i koniec końców: Nie dowiedziałem się kim jest ojciec tego osobnika. :<
--
Żyje się raz a potem straszy