Małżonka moja ( i córka też ) nie kupuje żadnych ciuchów w szmateksach. Mówi, że się brzydzi nosić po kimś. Ona tylko w galeriach i z dobrą metką. Ja jestem w stanie ubrać się w super ciuchy ( spodnie, kilka koszulek, jakiś sweter) w zaprzyjaźnionym szmateksie za 100zł. Pani, która go prowadzi odkłada dla mnie większe rozmiarowo ubrania. Małżonka za to potrafi wydać kilkaset złoty i przynieść dwie bluzki i pasek do spodni. Nieraz sprzeczaliśmy się o to, ale kobita twierdzi, że cudzych nie założy i basta.
Kilkanaście miesięcy temu dobry kolega mój poprosił mnie, żebym mu przechował w piwnicy kilka worków z ciuchami. Żona jego w czasie gdy był w delegacji sprzedała handlarzowi całą jego kolekcję kolejek elektrycznych, torów, domków. Zbierał ją trzydzieści pięć lat. Niektóre okazy kupowaliśmy razem w świętej pamięci Składnicy Harcerskiej w latach 80 ubiegłego wieku. Ogólnie wyceniana była na 100 tysięcy złotych. Jego żona uważała jednak, że jedynym hobby i obiektem zainteresowań dla niego powinna być ona. On ich nawet nie rozstawiał. Stały sobie w szafie kartonach. Kłócili się o te kolejki prawie od początku małżeństwa. Kiedy wrócił z delegacji pokazała mu triumfalnie 10 tysięcy złotych i pochwaliła się jaką to dobrą transakcję zrobiła. Podobno zdążyła tylko złapać torebkę i klucze do samochodu. Wyrzucił ją tak stała. Spakował jej wszystkie ciuchy i wywiózł do mnie. Zmienił zamki. Sprawa rozwodowa trwa.
Nosiło mnie, żeby zrealizować pewien projekcik stolarski, więc musiałem pozbyć się worków. Kolega stwierdził, żebym je gdzieś zutylizował. Okej. Postanowiłem wszystko zawieść do mojego zaprzyjaźnionego szmateksu. Zanim to jednak zrobiłem pomyślałem żeby przejrzeć zawartość worków. Pomyślałem, że kilka rzeczy może mi się przydać. Choćby bawełniane bluzki na szmatki. Już w pierwszym worku czekała na mnie niespodzianka. Torebka od Gucciego. Torebka od Vuittona. Torebka od Prady. I kilka innych. Jakaś Armani Jeans. Wszystkie oryginalne. W prawie każdej paragon i jego ksero w foliowej koszulce. Wszystkie z salonów. Vuitton kosztowała 800 euro. Dwa worki pudełek z butami. Światowe marki. W każdym pudełku zachowany paragon. Ceny nawet do 500 euro. Pięć worków z ciuchami. I znów znane, światowe marki. Tym razem bez paragonów, ale jedna skórzana kurtka miał metkę z ceną 1999 zł. Jakieś żakiety, marynarki, paski. No mnogość. Dzwonię do kumpla i mówię, że te ciuchy dużo warte są. Kazał mi je spalić.
Na to wchodzi moja małżonka z córka. I widzi te wszystkie dobroci rozłożone na podłodze. Widzę jak zapala się jej żądza w oczach gdy zrozumiała co tam leży na podłodze. A ja na to, że niestety są to wszystko ciuchy używane i ja nie pozwolę jej ich ubrać. Za żadne skarby. Zaraz wszystko wywiozę, żeby nie musiała ubrudzić sobie rąk tymi szmatami. A ona na to, że tylko żartowała. Tak naprawdę to ona nie ma żadnych oporów przed cudzymi ciuchami. Ot jak kobita łatwo potrafi zmienić zdanie jak widzi, że się jej to opłaci. Zacząłem pakować wszystko do worów. Łapała mnie za ręce i wręcz błagała, żebym to wszystko jej zostawił. Ale udawałem twardego i dawaj wyciągać wory do samochodu. Ciągnęła je z drugiej strony żeby coś uratować. Oczywiście zaraz skapitulowałem. Przez cały tydzień to wszystko segregowały, oglądały. Co chwile piszczały z zachwytu. Pralka chodziła na okrągło.
A kto jest przegrany? Ja. Okazało się, że ciuchów jest taka ilość, że musiałem wynieść się z szafy z moją kolekcją starych amplitunerów i magnetofonów by zrobić na nie miejsce. Moje Radmorki powędrowały do piwnicy, bo bałem się że mi je sprzeda. Została mi jedna półeczka na której ledwie mieszczę moje lumpeksowe ciuchy.
Kilkanaście miesięcy temu dobry kolega mój poprosił mnie, żebym mu przechował w piwnicy kilka worków z ciuchami. Żona jego w czasie gdy był w delegacji sprzedała handlarzowi całą jego kolekcję kolejek elektrycznych, torów, domków. Zbierał ją trzydzieści pięć lat. Niektóre okazy kupowaliśmy razem w świętej pamięci Składnicy Harcerskiej w latach 80 ubiegłego wieku. Ogólnie wyceniana była na 100 tysięcy złotych. Jego żona uważała jednak, że jedynym hobby i obiektem zainteresowań dla niego powinna być ona. On ich nawet nie rozstawiał. Stały sobie w szafie kartonach. Kłócili się o te kolejki prawie od początku małżeństwa. Kiedy wrócił z delegacji pokazała mu triumfalnie 10 tysięcy złotych i pochwaliła się jaką to dobrą transakcję zrobiła. Podobno zdążyła tylko złapać torebkę i klucze do samochodu. Wyrzucił ją tak stała. Spakował jej wszystkie ciuchy i wywiózł do mnie. Zmienił zamki. Sprawa rozwodowa trwa.
Nosiło mnie, żeby zrealizować pewien projekcik stolarski, więc musiałem pozbyć się worków. Kolega stwierdził, żebym je gdzieś zutylizował. Okej. Postanowiłem wszystko zawieść do mojego zaprzyjaźnionego szmateksu. Zanim to jednak zrobiłem pomyślałem żeby przejrzeć zawartość worków. Pomyślałem, że kilka rzeczy może mi się przydać. Choćby bawełniane bluzki na szmatki. Już w pierwszym worku czekała na mnie niespodzianka. Torebka od Gucciego. Torebka od Vuittona. Torebka od Prady. I kilka innych. Jakaś Armani Jeans. Wszystkie oryginalne. W prawie każdej paragon i jego ksero w foliowej koszulce. Wszystkie z salonów. Vuitton kosztowała 800 euro. Dwa worki pudełek z butami. Światowe marki. W każdym pudełku zachowany paragon. Ceny nawet do 500 euro. Pięć worków z ciuchami. I znów znane, światowe marki. Tym razem bez paragonów, ale jedna skórzana kurtka miał metkę z ceną 1999 zł. Jakieś żakiety, marynarki, paski. No mnogość. Dzwonię do kumpla i mówię, że te ciuchy dużo warte są. Kazał mi je spalić.
Na to wchodzi moja małżonka z córka. I widzi te wszystkie dobroci rozłożone na podłodze. Widzę jak zapala się jej żądza w oczach gdy zrozumiała co tam leży na podłodze. A ja na to, że niestety są to wszystko ciuchy używane i ja nie pozwolę jej ich ubrać. Za żadne skarby. Zaraz wszystko wywiozę, żeby nie musiała ubrudzić sobie rąk tymi szmatami. A ona na to, że tylko żartowała. Tak naprawdę to ona nie ma żadnych oporów przed cudzymi ciuchami. Ot jak kobita łatwo potrafi zmienić zdanie jak widzi, że się jej to opłaci. Zacząłem pakować wszystko do worów. Łapała mnie za ręce i wręcz błagała, żebym to wszystko jej zostawił. Ale udawałem twardego i dawaj wyciągać wory do samochodu. Ciągnęła je z drugiej strony żeby coś uratować. Oczywiście zaraz skapitulowałem. Przez cały tydzień to wszystko segregowały, oglądały. Co chwile piszczały z zachwytu. Pralka chodziła na okrągło.
A kto jest przegrany? Ja. Okazało się, że ciuchów jest taka ilość, że musiałem wynieść się z szafy z moją kolekcją starych amplitunerów i magnetofonów by zrobić na nie miejsce. Moje Radmorki powędrowały do piwnicy, bo bałem się że mi je sprzeda. Została mi jedna półeczka na której ledwie mieszczę moje lumpeksowe ciuchy.