Tymi teledyskami byliśmy bombardowani od dzieciństwa i z całą
pewnością wielu z nas obejrzało te wideoklipy dziesiątki, jeśli
nie setki razy. W czasach, kiedy MTV i Viva serwowały nam te
przaśne, ruchome obrazki, Internet dopiero raczkował, więc nie
mieliśmy możliwości dowiedzieć się o tych dziełkach oraz ich
realizacji czegoś więcej. Dziś już możemy napełnić nasze
głowy tą całkiem nieprzydatną, aczkolwiek wielce intrygującą
wiedzą na ich temat.
Backstreet Boys to
zdecydowanie jeden z tych zespołów, który uwielbiały nastoletnie dziewczynki, podczas gdy ich rówieśnicy wykazywali skrajną pogardę
dla wszystkich tych rozśpiewanych, zniewieściałych chłopin,
wyginających swe ciałka w kretyńskich układach choreograficznych.
Tak czy siak, numer „The Call” był sporym hitem i można by
rzec, że zasługę za to w dużej mierze ponosi Howie Dorough,
który to podczas nagrywania chórków puścił siarczystego bąka.
Odgłos ten nie tylko wpasował się w rytm śpiewanego fragmentu,
ale i idealnie trafił w tonację, więc
nadprogramowy dźwięk zachowano w finalnej wersji utworu.
Tymczasem podczas kręcenia teledysku
do tego kawałka A.J. McLean był bardzo zmęczony, a zdjęcia miały
odbyć się w nocy. Aby trochę poprawić swój stan, muzyk
skorzystał z oferty swego kolegi, który poczęstował go kokainą.
Artysta pierwszy raz miał styczność z tą używką i najwyraźniej
troszkę przesadził z dawką, bo na plan trafił zupełnie
„wykręcony”. O jego haju wiedział tylko makijażysta, który
pomógł piosenkarzowi w zachowaniu spokoju, odpowiednio go umalował
i założył na nos nieco ciemniejsze okulary.
Całe
szczęście dla muzyka, że w przypadku tego teledysku nikt nie
wymagał od niego wykonywania choreograficznych wygibasów ani
śpiewania z playbacku.
Ukrytą na drugim
planie ciekawostkę dostrzegli chyba tylko psychofani twórczości
Britney, więc nie będziemy mieli pretensji, jeśli nikt z was nie
zauważył, że w pewnym momencie jedna z dziewczyn partnerujących
wokalistce przed kamerą ewidentnie drapie się po kroczu.
Czyżby
miał to być jakiś „niegrzeczny”, sprytnie zakamuflowany, zbereźny
przekaz? Podobno w pewnych kręgach temat ten był intensywnie
wałkowany przez lata. Aż w końcu głos zabrała Tania Baron, czyli
sama prowodyrka całego zamieszania. Była tancerka skomentowała to
tak:
„Moje ręce były kur#wsko zmarznięte, ale gdybym faktycznie się drapała, to nie miałabym żadnego problemu, aby się do tego
przyznać”. Przekonuje was to tłumaczenie?
Z czym większość –
wychowanych na powielanych w mediach stereotypach – osób
kojarzy wakacje w Tajlandii? Ano z małoletnimi dziewczynkami „do towarzystwa” oraz paniami, które mimo pozorów wcale
do końca paniami nie są. No właśnie – czy to tylko niesprawiedliwe stereotypy?
Fakty są takie, że w kraju tym pracuje ponad 300 000 prostytutek różnej płci, z
czego 30% żeńskich pracownic seksualnych jest zarażonych wirusem HIV. Żeby
tego było mało – handel dziećmi zmuszanymi do prostytucji
generuje tajskim grupom przestępczym ok.
miliarda dolarów rocznie.
Czemu o tym mówimy? Ano temu, że temat ten jest na pewno niewygodny
i żaden Taj nie chciałby, aby na jego kraj patrzono jako na cel
podróży dla wszelkiej maści pasjonatów seksu z dziećmi,
„lejdibojami” i upadłymi kobietami z HIV-em.
Trudno więc się
dziwić, że kiedy Christina Aguilera puściła w obieg teledysk do
kawałka „Dirrty”, wybuchł skandal. W jednym z ujęć mających
miejsce na ringu bokserskim w tle widać plakaty z tajskimi
napisami. Dla nas to tylko jakieś „szlaczki”, natomiast ktoś,
kto posługuje się tym językiem, z łatwością rozszyfruje hasła:
„Tajlandzka turystyka seksualna” oraz
„Młode,
nieletnie dziewczynki”. W odpowiedzi na protesty wytwórnia BMG
International potwierdziła zakaz odtwarzania tego teledysku w tamtym rejonie świata.
A wszystko to przez reżysera tego klipu – Davida LaChapelle’a. To pracownik jego firmy produkcyjnej przytaszczył na plan
zdjęciowy te plakaty i nie znając ich znaczenia, wykorzystał je
jak element scenografii. Nikomu oczywiście nie wpadło do głowy, aby poprosić kogoś o tłumaczenie treści tych afiszów...
Kto powiedział, że
teledyski mają służyć jedynie jako pomoc w promocji albumu?
Wypięte pośladki, cycki, choreograficzne pląsy oraz nakręcone za
gruby hajs efektowne ujęcia to tylko kiczowata pop-papka i nic więcej.
A co, gdyby wykorzystać zasięgi MTV i VH1 do uzyskania jakiegoś
wyższego celu? – pomyśleli muzycy z kapeli Soul Asylum. Ta
amerykańska rockowa grupa właśnie skończyła pracę nad swym
szóstym albumem i planowała promować go numerem „Runaway Train”.
Oprócz reżyserowanych fragmentów materiału video, artyści
sięgnęli po autentyczne zdjęcia zaginionych dzieciaków. Umieścili
też adnotację:
„Jeśli widziałeś jedno z tych dzieci lub jesteś
jednym z nich, zadzwoń pod ten numer” (tu podany był telefoniczny
numer do instancji zajmującej się poszukiwaniem zaginionych osób).
Powstało kilka wersji tego wideoklipu, które różniły się
fotografiami w zależności od stanu, gdzie były emitowane. Osobna
edycja tego materiału powstała też z myślą o Wielkiej Brytanii i Australii.
Łącznie pokazano 36 zdjęć. Mimo że MTV cynicznie dało ciała
i wykasowało fragment z numerem telefonu (szefostwo tego kanału
nie chciało na swej antenie pokazywać „ogłoszeń publicznych”), to i tak efekt emisji teledysku przeszedł wszelkie oczekiwania.
Kawałek stał się wielkim hitem, więc materiał ten przez długi czas pokazywany w telewizji. To pomogło w odnalezieniu 26 dzieciaków!
Niestety, nie każdy scenariusz zakończony był happy endem. Na
przykład jedna z „odnalezionych” dziewczynek była od dłuższego
czasu martwa. Została zamordowana przez własna matkę i pochowana w
ogródku przed rodzinnym domem. Tymczasem okazało się, że jedna nastolatka, którą znaleziono i oddano w ręce opiekunów, celowo uciekła z domu, doświadczywszy wcześniej aktów przemocy ze
strony najbliższych. Dziewczyna miała potem osobiście spotkać się
z gitarzystą grupy, Danem Murphym, i powiedzieć mu, że
on i jego
koledzy odpowiedzialni byli za „zrujnowanie jej życia”.Dzięki Soul Asylum udało się też
złapać i doprowadzić do skazania Petera Tobina – brytyjskiego
mordercę i gwałciciela. Zabił on dwójkę dzieciaków, których
twarze umieszczono w nagraniu.
W australijskiej
odsłonie kompozycji pojawia się grupa młodych osób. Wszyscy oni
zostali uśmierceni przez seryjnego zabójcę Ivana Milata, który
trafił za kratki krótko po emisji wideoklipu do „Runaway train”.
Powody, dla których
teledyski nie dostają zgody na emisję bywają różne – od
pokazywania w nich scen przemocy, przez przesadne epatowanie seksem, a
skończywszy na symbolice, która może być dla kogoś obraźliwa.
Tymczasem wideoklip do wielkiego przeboju Kate Bush pt. „Running Up
That Hill” dostał szlaban z zupełnie innego powodu. Materiał ten
przedstawiał wokalistkę tańczącą ze swym kolegą z planu – Mishą
Hervieu. Całe te pląsy przerywane są wstawkami przypominającymi
sceny z jakiejś eksperymentalnej sztuki teatralnej.
Tylko tyle i aż
tyle.
I chociaż kompozycja mocno zapisała się w historii
muzyki, to już w promocji teledysku zdecydowanie nie pomogła
postawa MTV, której szefowie woleli zamiast niego emitować nagranie
„na żywo” (ale z playbacku), które Bush nagrała na potrzeby
programu telewizyjnego „Wogan”. Czemu? Ano temu, że ówczesne
władze tejże stacji telewizyjnej miały zasadę mówiącą, żeby
„pokazywać ludzi, którzy śpiewają”, czyli ruszają ustami do
słów danej kompozycji. W tym przypadku wokalistka ustami niestety
nie ruszała...
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą