Szukaj Pokaż menu

Polskie odpowiedniki angielskich nazw zespołów

98 315  
273   66  
Kliknij i zobacz więcej!Czy zdajesz sobie sprawę jak dziwnie byśmy je musieli nazywać, gdyby jakiś totalitarny rząd wprowadził  nakaz tłumaczenia nazw własnych na polski? Oto kilka propozycji wymyślonych przez bojowników JM.

AC/DC = Prąd stały, prąd zmienny
Acid Drinkers = Kwasożłopy
Aerosmith = Kowalski w locie
Afromental = Umysłowo Afrykanie
Alice Cooper = miedziana Alicja
Alien Ant Farm = Mrówcza Kolonia Obcych
Amy Winehouse = Winiarnia "Amy"
Animals = Gadziny
Anthrax = Wrzód
Apocalyptica = armagedoniczność
Arctic Monkeys = Arktyczne Małpy

Mali fani Gwiezdnych Wojen i Star Treka

30 141  
206   8  
Przedawkowanie filmów sci-fi w dzieciństwie jest jednak nieuleczalne. Ludzie dorastają, zakładają rodziny, rodzą potomków... i po 20 latach odkrywają w nich małego Lorda Vadera albo Chewbaccę. Urocze.

Abrachiła przypadki VI

29 086  
116   5  
Kliknij i zobacz więcej!Ostatnio przenieśliśmy się do czasów już pokomunistycznych i na razie pozostaniemy w klimacie rozkwitającego kapitalizmu, upadających PGR-ów, szerzącej się zar… wróć, demokracji, wiatru z zachodu, pierestrojki i rozpierestrojki.

Kiedy w Polsce powoli puszczały okowy komunizmu i zaczynało się robić swobodniej, a jednocześnie nieubłagane prawa ekonomii kładły kolejne spółdzielnie rolnicze (zwłaszcza na wschodzie), Abrachił przestał bać się zapuszkowania w łagrze sowieckim, jako zatwardziałego wroga ludu i postanowił wypłynąć na szerokie wody przedsiębiorczości.

Dlatego też pożegnał się z sielską bieszczadzką wioseczką (tym bardziej, że okazało się, iż hodowla koni jest w takiej skali nieopłacalna, a państwo nasze kochane nie ma z czego do tejże hodowli dopłacać, ponadto fucha kościelnego możliwa w czasach dla kościoła ciężkich okazała się być niemożliwą po dojściu bardziej restrykcyjnych frakcji kościoła do głosu) – i wyruszył na zachód. Zachód Polski na razie, bo chciał dzieci jednak w polskich szkołach uczyć. Nie wystarczy jednak uczyć, wypada także nakarmić i odziać, a do tego, jak wiadomo, potrzebna jest podła mamona. Abrachił, ze swoim było nie było, rolniczym wykształceniem, nie mógł trafić gorzej, niż w lubuskie w owym czasie, gdyż w miejscowym rolnictwie nastał wtedy moment burzliwej transformacji, co skutkowało tym, że albo nie było pracy, albo nie było płacy, względnie była płaca przez pierwszy miesiąc, a potem następowały obietnice (a obietnicami dzieci nakarmić trudno, bo paskudy chcą jeść dziś, a nie, jak dobrze pójdzie, za półtora miesiąca). W dodatku nikt go nie znał, a zanim rolnicy wyczaili, że gość wie, co robi, minęło trochę czasu i wiele chudoby niepotrzebnie padło.

Podejmował zatem Abrachił wszelkie możliwe prace „interwencyjne”, a to na budowie (co było o tyleż uciążliwe, że ma chłop lęk wysokości), a to ogólno-remontowe, wreszcie sprzątająco-gospodarskie.  Trafiła mu się raz bardzo dobra fucha, mianowicie należało uporządkować teren starego parku, okalającego piękny w zamyśle, ale nieprawdopodobnie zapuszczony i zdemolowany dworek (jeśli nie pałacyk), w którym do niedawna siedzibę miał miejscowy PGR, a który wpadł w oko jakiegoś lubuskiego bonza.

Praca polegała nie tylko na wyzbieraniu ton śmieci, gruzu, opon, butelek (dodatkowy dochód), ale też wycięciu uschniętych drzew i gałęzi, uprzątnięciu tychże, wykoszeniu dwumetrowej trawy i inszego zielicha, wypłoszeniu dzików i miejscowej fauny ludzkiej (dobra meta to była) i wreszcie zagrabieniu terenu, posianiu nowej trawki, posadzeniu krzewów i roślin ozdobnych. Praca na świeżym powietrzu (wiosna była), miła, przyjemna, dobrze płatna. Trochę czasu Abrachiłowi zeszło, bo parku przez dziesięciolecia nikt nie pielęgnował. Kiedy już wszystko pozbierał, wyciął i wykosił, postanowił zutylizować palną biomasę, robiąc swojskie ognicho. Zaopatrzony w wiejską kiełbachę przez zapobiegliwą małżonkę, rozniecił big fire z suchego drewna i dorzucał stopniowo skoszoną trawę i imponującej wielkości dziwne zielsko, pleniące się nader obficie w najdzikszym kącie parku.
Przez następne kilka godzin Abrachił siedział, dorzucał drewna i zielska, ognisko dymiło.
Siedział, dorzucał trawy, ognisko dymiło…
Siedział, dorzucał zielska, ognisko dymiło…

I nagle Abrachił stwierdził, że nieopatrznie unosi się w powietrze… Ba! Lata jak ta ptaszyna na nieboskłonie, okolicę z góry podziwia i generalnie jest mu tak dobrze… I błogo… I radośnie… Mniej radosna była szacowna małżonka, która chcąc donieść zapracowanemu mężowi trochę ziemniaków zdatnych do pieczenia w ognisku, ujrzała tegoż małżonka siedzącego na najwyższym drzewie w okolicy i gaworzącego z gawronami.  Szczęściem, na tyle był jeszcze nietomny, że po jej licznych namowach zlazł, co nie udałoby się nigdy, gdyby był w pełni świadom (wspomniany lęk wysokości) i trzeba by było chyba straż pożarną zawezwać, co znakomicie pogorszyłoby rentowność Abrachiłowej roboty. Od tego czasu Abrachił nigdy nie wrzuca do ogniska rośliny, której nazwy, wyglądu i działania nie zna.


W poprzednich odcinkach...
116
Udostępnij na Facebooku
Następny
Przejdź do artykułu Mali fani Gwiezdnych Wojen i Star Treka
Podobne artykuły
Przejdź do artykułu 15 najdziwniejszych rzeczy, jakie barmani usłyszeli w pracy
Przejdź do artykułu Miejska demolka ostatniego kowboja Ameryki
Przejdź do artykułu Perfidny trolling komputerowy
Przejdź do artykułu Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy II
Przejdź do artykułu Historia milionerki, która nie opuszczała pokoju hotelowego
Przejdź do artykułu Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy I
Przejdź do artykułu Liczniki i kokpity w samochodach, które wyprzedziły swoje czasy
Przejdź do artykułu Instalacje z festiwalu Burning Man
Przejdź do artykułu Straszne obrazy, których nie chciałbyś mieć w domu

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą